Niemożliwe, staje się możliwym…

„Urodziłem się jako wojownik i umrę jako wojownik”

Zacznę od tego, czemu jestem niepełnosprawny….

Podczas moich narodzin miałem „pechowego-farta”.

Pielęgniarka upuściła mnie w szpitalu…

Odbijałem się na pępowinie jak na linie… Uderzając raz w podłogę, raz o stół…

Na skutek tego zdarzenia doszło do uszkodzenia ośrodków równowagi, pamięci krótkotrwałej, wybicie prawego ramienia, przestawienie miednicy. Oczywiście lekarze do niczego się nie przyznali a z racji tego iż byłem wcześniakiem zaledwie 7 miesięcznym, wszystko zostało przypisane wcześniactwu. Dopiero po latach w czasie prostych badań kontrolnych lekarz zlecił mi badanie kośćca i konsultacje ortopedyczną.

Na skutek czego moje życie wywróciło się o 180 stopni. Moja niepełnosprawność była i jest powypadkowa. O to teraz toczę ogromy bój z lekarzami w komisjach.Wyobraźcie sobie proces akceptacji 14latka który nagle dowiaduje się, że „To wszystko co, go ominęło, to czego nie zaznał, a zarazem to jak podle potrafili go traktować rówieśnicy, tylko dlatego, że nie chodzi. To wszystko mogło inaczej się potoczyć, gdyby nie błąd ludzki.”niemozliwe

Nie miałem łatwo. Do tego jeszcze trudna sytuacja rodzinna wcale mnie nie nastrajały do życia. Brak Ojca który, „z przerwami” odsiedział w więzieniach prawie 18 lat mojego życia.

Miałem 14 lat gdy kolega mojego dziadka powiedział, że jego bratanica prowadzi zespół koszykówki na wózkach we Wrocławiu. I pewnego dnia dostałem zaproszenie na turniej do Łodzi…

Pojechałem z drożyną START Wrocław na pierwszy turniej koszykówki na wózkach w moim życiu. Zobaczyłem mnóstwo ludzi z różną niepełnosprawnością, amputacje, uszkodzenia kręgosłupa itd. I zrozumiałem jedno:

Świat niepełnosprawnych, to nie jest sala rehabilitacyjna – gdzie codziennie wykonujesz nudne ćwiczenia

I wtedy się zaczęło.

Miałem 15 lat gdy zagrałem pierwszy mecz w Białym Stoku. Pierwszy mecz, pierwsze dwa punkty i cztery asysty. Dziś to brzmi śmiesznie ale wtedy…… byłem dumny…. Pierwszy raz w życiu poczułem że idę w dobrym kierunku.

Sezony 2005-2007 r były nasze. Od zdominowania całkowitego zespołów z drugiej ligi, po awans do pierwszej by osiągnąć vice Mistrza Polski.

Na sali spędzałem więcej czasu niż w domu, wózek do kosza był moim czołgiem, boisko polem bitwy. To było miejsce gdzie ja wyładowywałem swój gniew, spalałem te negatywna emocje.

Na okres matur zawiesiłem sport. Nie grałem 1,5 roku i gdy wróciłem to nie było do czego. Wielu moich kolegów podpisało kontrakty z innymi klubami a moja nowa drużyna miała średnią wieku 12-16 lat. Stwierdziłem „Nie mam na to czasu. Nim dojdą do etapu dobrego zgrania, to mnie się pojawi pierwszy siwy włos na klacie”.

Odszedłem z kosza.

I tak krótko był ciężary, bo tylko parę miesięcy. A dlaczego? Denerwował mnie brak rozwoju całego ciała… Liczył się tylko korpus. A z drugiej strony miałem i mam jedną rękę mniej sprawną. Więc podnoszenie ciężarów na zawodach nie wchodziło w grę. Szybko przeniosłem się do innej sekcji, w tym samym zrzeszeniu sportowym START we Wrocławiu.

Sekcja Lekkoatletyczna prowadzona przez pana Jacka Książyka i Michała Mossona stała się moim domem do teraz.

Dyscypliną wiodącą jest pchnięcie kulą z pozycji siedzącej, a dodatkiem rzut dyskiem.

Jestem czterokrotnym Wicemistrzem Polski w pchnięciu kulą od 2009roku do 2012r.

Niestety obecny rok był katastrofą. Miałem wypadek z kręgosłupem szyjnym i 6 miesięcy przeleżałem w domu. Przytyłem z 60 kg do 72kg. Miałem przez to problemy z wydolnością nerek, z nad tlenieniem krwi… a o psychice szkoda gadać. Myślałem że to będzie mój koniec…. Jednak na swojej drodze spotkałem świetnych fizjoterapeutów którzy poskładali mnie.

Wracam do formy. 12 kg jakie mi przybyło przepalam na mięsień. Obecnie trenuje 3 razy w tygodniu po 2 godziny. Treningi odbywają się na siłowni. Jednak nawet poruszanie się jest dla mnie formą treningu, chodzenie na kulach czy dynamiczna jazda na wózku. Są „treningiem”. Dlatego mój dzień treningowy trwa nawet 16 godzin.

Motywacja??

Kiedyś było nią wyrwanie się z domu, gniew, brak akceptacji. Dziś Moja partnerka. I może to wielu zdziwi ale jest sprawna. Czemu ona?
Bo pewnego dnia może taki dzień nadejdzie, że postanowimy założyć rodzinę, a wtedy to ona będzie potrzebowała mojej siły.

Ona zaś chce, bym został Mistrzem Paraolimpijskim…

Nie dla medalu, nie dla siebie, nie dla zwycięstwa. Ona wie że to zwycięstwo zmieniło by ten kraj. Bo moim największym marzeniem jest uzawodowienie sportów osób niepełnosprawnych.

Moja tajemnica sukcesu…

Si vis pacem, para bellum

Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny

Michał Gacka

michal gacka
Jeżeli masz ciekawą historię, związaną ze sportem, z przyjemnością ją opublikujemy.
m.klos@mataleo.eu

metamorfoza, Gosia Klos, dietetyk